Ścieram kurze i odkurzam kanapę. Ustawiam kredki w porządku estetycznym. Wyrzucam wyblakłe paragony, świadectwa drobnych przyjemności. Wpuszczam świeże powietrze i kradnę je głęboko do płuc. Otwieram edytor tekstu, próbując napisać pierwsze zdanie nigdy nie rozpoczętej książki. Książki powinny być mądre i piękne, jak stare, dobrze zachowane kamienice. Wielopiętrowa treść i piękno detalu. Ale ja nie mam żadnego fundamentu, a jedyny architekt, którego znałem - uciekł w popłochu. Powietrze zdążyło już zgęstnieć. Kurz, jak plecak dryfuje na jego ramionach. Znowu wylałem kawę i nie odkładam kredek na miejsce. Idę po czekoladowe lody.
1 komentarz:
Wreszcie proza... :)
Prześlij komentarz